52 książki w 52 tygodnie – dlaczego podjęłam się wyzwania?
Czytanie książek pojawiło się w moim życiu dość szybko. Nie pamiętam jak nauczyłam się czytać, ale na pewno miała z tym wiele wspólnego moja mama. Pamiętam jakieś zeszyty z literkami, które sobie przepisywałam. Mama nie miała dla nas za wiele czasu pracując na dwie zmiany i opiekując się domem, ale może to właśnie temu zawdzięczam, że zamiast być uzależniona od kogoś, kto mi poczyta – sama mogłam zatopić się w lekturze zanim poszłam do szkoły.
Nie wiem, jak jest teraz, ale nas uczyli czytać w zerówce. Było to zresztą moje pierwsze zetknięcie z publicznymi placówkami. Do przedszkola chodzić nie musiałam – plus posiadania młodszej siostry. Jeden z niewielu 😛 Ona tyle szczęścia nie miała. Chociaż szczerze mówiąc, poza traumami dotyczącymi jedzenia, nie wiem, czy jej to przedszkole w czymś przeszkadzało. Ale do brzegu… Pamiętam oburzenie pań przedszkolanek [bo przecież nie zerówianek], że nie zabierałam podręcznika do domu, żeby się uczyć czytanek. W końcu były to teksty bardzo wymagające: Kto to taki? To dwa raki: Tata rak, mama rak, a tam rośnie tatarak. Już wtedy zapisana byłam do swojej pierwszej biblioteki i szlifowałam umiejętności na komiksach z Tytusem.
SZKOLNE CZASY
W szkole podstawowej i liceum miałam niewiele koleżanek. Jeszcze w początkach podstawówki zdarzało mi się wychodzić na dwór, na rower z dziewczynami z tego samego piętra, ale z czasem było tego mniej i mniej. Zamiast znajomych miałam książki i czytałam. Non stop. Przy jedzeniu, w wannie, często zamiast snu, ale z tym się trzeba było trochę kryć. Zbiory biblioteki dziecięcej szybko mi się wyczerpały, więc przed czasem przenieśli mnie to tej dla dorosłych. Dodatkowo zapisałam się jeszcze do innych filii.
W liceum zaczepiła mnie kiedyś nauczycielka. Nie pamiętam, czy była to polonistka, czy ktoś inny. Chodziłam do klasy o profilu humanistyczno-kulturoznawczym i tejże nauczycielce nie spodobały się moje statystyki biblioteczne. Prawda jest taka, że ze szkolnej biblioteki nie korzystałam wcale. Na szczęście informacja, że jestem aktywnym użytkownikiem pięciu miejskich bibliotek i w każdej jestem raz na tydzień, dwa, zdjęła z moich pleców celownik.
Ciężko oszacować, ile wtedy książek mogło się przewinąć przez moje ręce. Potrafiłam czytać nawet dwie, trzy dziennie, jak był luźniejszy dzień, a zwolniłam dopiero na studiach, kiedy dorobiłam się swojego pierwszego chłopaka, jakichś znajomych i w dodatku hobby w postaci dość czasochłonnego sportu jakim jest jazda na rowerze.
BARDZO DŁUGA PRZERWA
Rozwój Internetu, przejście z modemu na stałe łącze i życie towarzyskie nie przysłużyły się mojemu czytelnictwu. Przez lata studiów, potem małżeństwa, po książki sięgałam nieczęsto. Owszem, jak mi jakaś wpadła w ręce, a była ciekawa, to nie odkładałam, póki nie skończyłam. Ale nie szukałam lektury. Pojawiły się youtuby, nielegalne, a później legalne platformy streamingowe. Zawsze łatwiej było włączyć serial.
Jeżeli w jakimś zrywie wybrałam się do biblioteki, to kończyło się zazwyczaj płaceniem kary za przetrzymanie, bo nie chciało mi się iść drugi raz.
Straciłam do siebie, jako czytelnika wiarę tak mocno, że kiedy na początku 2024 roku postanowiłam włączyć czytanie w moje postanowienia noworoczne zapisałam w planerze: przeczytać 10 książek w 2024 roku. Dziesięć! Tyle to czytałam w tydzień. Podzieliłam się nieopatrznie tym planem z kimś i reakcja była jak kubeł wody wylany na głowę. Zimnej wody. Zmieniłam więc plan i dołączyłam do szeroko rozpowszechnionego już wyzwania 52 książki w 52 tygodnie. To brzmiało już lepiej.
MOJE 52 KSIĄŻKI W 52 TYGODNIE
Zacznijmy od tego czy mi się udało ukończyć wyzwanie. Niestety nie. Zabrakło mi czterech książek. Patrząc wstecz, uważam, że to niezły wynik, bo zdarzały się tygodnie, a nawet miesiące, kiedy nie czytałam nic. W 2025 roku, zamierzam wyzwanie powtórzyć. Z pełnym sukcesem.
Wyzwanie zaczęło się zimą i wtedy czytałam grzecznie – książkę na tydzień. Potem przyszła wiosna, lato i zaczęły się czytelnicze przestoje, które zaczęłam nadrabiać, dopiero jak pogoda się popsuła jesienią. Mając to na uwadze, mogę sobie inaczej rozłożyć czytanie – nadrobić na początku i podgonić przy końcu. I powinno się udać.
Mimo tego, że trochę zabrakło, udało mi się przeczytać sporo fajnych książek. Autorów, których odkryłam i pokochałam znajdziecie w artykule: 52 książki w 52 tygodnie – odkrycia 2024. Mam nadzieję, że kolejny rok będzie również obfitował w cudowne lektury.
Jeżeli chcielibyście się podzielić swoimi czytelniczymi historiami, lub książkowymi polecajkami, zapraszam do sekcji komentarzy. Możecie też napisać do mnie na adres: kontakt@byagablog.pl